Rzeka

Coś ciągnęło mnie do niego. Nasza stara przyjaźń. Gothard zadzwonił do mnie rano. Musiałem wsiąść na statek i spojrzeć mu w oczy. Tyle lat rozłąki. Kiedyś, przed laty, tańczyliśmy razem z przyjaciółmi na nagiej skale nieopodal spróchniałego domu moich dziadków. Ja, Gothard, Henry, Wioletta i Inga. Gdzie oni dziś są? Gdy przypominam sobie te zamglone obrazy przeszłych światów rozmyślam. Nic nie zrobiłem, nigdzie się nie ruszyłem. Dzisiaj, po tych kilkudziesięciu latach nadal stoję na tej skale, wpatrując się w ocean morza moich marzeń przeżartych alkoholem i bezsensownymi majakami sennymi. A gdzie oni są? Gdzie postacie z wieczorynek? Bardzo uradowałem się z wiadomości-

Martin przyjeżdżaj, będzie super. Zobaczysz.

Krótkiej wiadomości napisanej przez małego chłopca. Jakby czas stanął trzydzieści lat temu.

1.

Zsiadłem z brązowo-czarnego trapu na przystań. Jej malowniczy widok omamił mnie. Wszędzie brązowe budynki z szarego drewna. To wydawało się niemożliwe, a jednak.

O zmierzchu doszedłem do szarego, starego zamku, którego właścicielem był Gothard. Zapukałem w starą, mosiężną kołatkę trzy razy i stare, zardzewiałe drzwi otworzyły się. W nich stanął On. Uradowany, aż rzucił świecznik, światło zgasło.

Po chwili siedzieliśmy w salonie, gadaliśmy jak jakieś szalone nastolatki o minionych latach. Gothard bardzo się zestarzał. Pamiętałem go jako młodego, zadziornego chłopca, trochę piegowatego, o szczupłej, z lekka szpakowatej sylwetce. Dziś był to stary, schorowany człowiek po pięćdziesiątce. Na jego głowę weszła łysina, piegów miał jakby więcej, wokół oczu wory i zmarszczki. Nadal jest zgarbiony, ale teraz kości kręgosłupa widać mu bardziej, a z przodu z brzucha zrobił się jeden wielki kawałek nie uformowanego mięsa. Jego żona spała na piętrze, nie chciała nam przeszkadzać w rozmowie. A ta toczyła się przez wiele godzin. W pewnym momencie Gothard rzekł:

- Wiesz co Martin?

- Nie wiem- uśmiechnąłem się

- Mam własną rzekę

- Gdzie? Tutaj? – spytałem

- Tutaj wszędzie, spójrz na ulicę

Podszedłem do okna. Nagle Gothard złapał za coś, co przypominało skrzynię biegów i cały zamek zaczął się trząść. Wszędzie było słychać olbrzymi napór wody. Spojrzałem przez okno, a zamiast asfaltu pojawiła się struga wody niszcząca wszystko przed sobą.

- Chcesz popływać tratwą? – zaszeptał

-No pewnie, na co czekamy- z energią małych dzieci zbiegliśmy do piwnicy gdzie Gothard trzymał żelazna tratwę. W ogóle wszystko wokół nas było jakoś spokrewnione z sinym żelastwem. Domy, samochody, zamki. Za oknami sina, żelazna mgła. Nad nami, sine, żelazne niebo. Woda przecinała skórę swoją żelaznością. Gothard rzucił tratwę na wodę. Ta umocowała się szybko po obu stronach na szynach i niczym dwóch starych tramwajarzy, którzy po raz ostatni nocą podróżują swoją starą linią, my dwaj wyruszyliśmy w podróż. Nad nami sina mgła usypiała wszystko. Tak płynąc powoli patrzyłem na te szare budynki otaczające nas. Moją osobę przykuł jeden z nich. Duży, olbrzymi, kilkunastopiętrowy. Wszystkie okna zaciemnione. Tylko ze składającego się z kilkunastu szklanych płyt dachu bił cień światła. Spojrzawszy w tamto miejsce, zobaczyłem młodego malarza. Wieczorem malującego portret swojej ukochanej. Bardzo starannie na płótnie rozcierał kunszt jej ciała. Powoli, jasnymi, pięknymi kolorami zarysowywał wszystko, co w niej najwspanialsze. Włosy, oczy, nos. Resztę ciała postanowił stworzyć z rosy wczorajszego dnia. To miał być prezent dla niej. Dla ukochanej. Starał się tak już od kilkunastu dni. Ona go kochała i on też ją kochał. Chciał jej dać najpiękniejszy obraz, jaki namaluje. Jednak, aby była to niespodzianka nie mogła ona być przy malowaniu, więc zatrudnił jej siostrę, podobną rysami. Jednak jego głowę zaprzątała tylko ona. Jego ciemna bogini- najpiękniejsza Hera. Po tylu godzinach malowania w cieniu papierosów, alkoholu, dymu obydwoje nie mogli już pracować. Jego pędzel robił się coraz bardziej zniszczony. Płótno wypluwało już kolory ze swojej skóry. Malarz nie mógł już stać, siostrze robiło się zimno. Gdy odpływałem, widziałem ich oboje w ramionach. To już nie obraz dla ukochanej, ale jej siostra była najważniejsza w tej chwili dla artysty. To on już wtedy upadał w dal z twarzą człowieka zniszczonego. Umierającego. Sina mgła zakryła tę parę niespodziewanych kochanków. To się nie powtórzy – pomyślałem- następnego dnia chłopak da swojej ukochanej najpiękniejszy obraz, a ona uszczęśliwiona da mu swojej dziecko. I będą żyć długo i szczęśliwie pasąc świnie i krowy, które pewnego dnia im zdechną. A oni nie będą niczego podejrzewać i będą krzyczeć-, dlaczego?

 

I dalej płynąłem z Gothardem, a on śmiał się w niebogłosy. Zobaczyłem jak na moich oczach zamienił się w rybę i skoczył do wody. Powiedział- zaraz wracam- i odpłynął. Nagle zatrzęsło tratwą. Przede mną pojawiła się wielka tama. Otworzyła się z żelaznym hukiem a tysiące litrów wody spadło zalewając mnie. Jednak ja jej nie czułem, tratwa szybowała w powietrzu ukazując mi całe miasto z góry. Nic ciekawego, nie warte zapamiętania obrazy.

 

Gdy płynąłem dalej, a Gothard powrócił mówiąc- spróbuj sam- zobaczyłem stary, siny dom, z dwoma oknami i starymi, drewnianymi drzwiami. Przez okno uciekał przestraszony chłopak, krzycząc - nie dopadnie mnie. Tratwa zatrzymała się. Obydwaj z Gothardem wyszliśmy na suchy ląd. Podeszliśmy do budynku. Otworzyliśmy go. W środku w świetle lampy u góry sufitu widać było stary, kamienny stół, wokół niego kamienne krzesła. Wszystko było zrobione z sinego kamienia. Wokół pełno pajęczyny. Na jednej z ścian gnijące białe próchno.

-No tak- powiedział Gothard- dom zaczyna gnić, trzeba będzie go zburzyć.

Wyszliśmy z gnijącego kamiennego budynku i weszliśmy z powrotem na tratwę. Płynęliśmy, płynęliśmy, płynęliśmy...

 

Gdy się obudziłem zobaczyłem na brzegu stojącego z lustrem mężczyznę. Robił do niego dziwne miny.

- Co robisz? – rzekłem

- Ja, czy ten w lustrze?- zapytał

- Ty

- Naśladuję tego z lustra

Wywalił język do lustra wsadzając sobie palec do nosa

- Ale przecież w lustrze jest twoje odbicie

- Tak tylko mówią ci, którzy wiedzą, co tam jest, nie chcą nam powiedzieć, ale ja się dowiem

Mężczyzna uderzył głową w lustro, widziałem tylko wbite szkło w jego głowę. Pomyślałem- wariat i razem z przyjacielem odpłynęliśmy.

- Musimy wracać, już czas- spojrzał na zegarek Gothard

- Szkoda, fajnie było- rzekłem

Zawróciliśmy tratwę i znowu widziałem te same widoki. Sina mgła, sine niebo, sine budynki, wszystko z żelaza. Dopłynęliśmy do zamku Gotharda. Ja wysiadłem, Gothard poszedł zakręcić rzekę. Nagle wszystko zamieniło się w asfaltową ulicę, a reszta znikła

Koniec

© 2000 dla K...

powrót